W maju wybraliśmy się na kilka dni się do Cymru. Jak zwykle musieliśmy iść na kompromis w sprawie środka transportu… Początkowo miałam pewne opory przed kilkunastogodzinną wyprawą po torach. Niepotrzebnie, bo podróż koleją do Walii, choć trwała niemal dobę, okazała się nie tylko wygodna, ale i urozmaicona.
Pierwszy odcinek przejechaliśmy nocnym Janem Kiepurą do Kolonii. Mimo że pasażerowie z przedziału obok hałasowali pod wpływem napojów wyskokowych, a konduktor nie reagował (chyba tylko polscy konduktorzy boją się (?) zwrócić komukolwiek uwagę), nie było najgorzej i noc minęła szybko. (Gwoli wyjaśnienia, zazwyczaj dość twardo śpimy na kuszetkach).
Pierwszy postój – Kolonia o wschodzie słońca. Dla tych, którzy nie byli, wyjaśniam, że dworzec Köln Hbf mieści się tuż obok katedry, więc poranek zaczęliśmy w pięknych gotyckich wnętrzach. Skorzystaliśmy z okazji i wypiliśmy kawę z Kasią, która już wcześniej gościła nas w Kolonii.
Kolejny etap – Bruksela. Do stolicy Belgii z Kolonii jedzie się zaledwie godzinę z hakiem pociągiem ICE i to w całkiem przyjemnych warunkach. Zwłaszcza w porównaniu z rodzimą koleją…
W Brukseli mieliśmy czas na spacer i drugie śniadanie. Niedaleko dworca jest kilka sympatycznych miejsc do zobaczenia. Co prawda uliczki są dość wąskie i nieco trudno porusza się z bagażami, ale warto się tu trochę poszwendać. Tym, co mnie nieco zdziwiło, była duża liczba śmieci na chodnikach i graffiti. Nie przypuszczałam, że Belgowie są takimi śmieciuchami… Na pierwszy rzut oka Bruksela kontrastuje z czystymi Niemcami.
Na dworcu w Brukseli przeszliśmy kontrolę paszportową (trwało to dosłownie 3-4 minuty) i wsiedliśmy do pociągu Eurostar, który przejeżdżając przez Francję pod kanałem La Manche zawiózł nas do Londynu. Podróż trwała ok. 2 godziny.
Wysiedliśmy na stacji St. Pancras International i postanowiliśmy zrobić sobie spacer na dworzec Paddington, skąd odchodził pociąg do Cardiff – celu naszego podróży. Mieliśmy ponad dwie godziny, więc zahaczyliśmy o Regent’s Park, dzielnicę łódkową i Muzeum Sherlocka Holmesa. Zdążyliśmy też zjeść obfity obiad – Maciek skorzystał z okazji i zamówił tutejszy specjał – fish&chips.
Podróż z Londynu do Cardiff trwała ok. 1,5 godziny. W ten sposób udało się nam dotrzeć do stolicy Walii w niecałe 24 godziny. Nie ścigaliśmy się co prawda z Fileasem Foggiem, ale to całkiem niezły czas!