Wbrew ponuremu tonowi poprzedniego wpisu, nasz pobyt w Portugalii – jeśli nie zabrzmiał złotymi zgłoskami, to przynajmniej pozostał w naszej pamięci w postaci pozłacanych liter; jednym z powodów ku temu była Sintra, siedziba różnorakich władców ziem portugalskich od średniowiecza. Przyniosło to ciekawe skutki architektoniczne.

Drugim powodem był fakt, że po Portugalii poruszaliśmy się już nowoczesnymi środkami transportu. Na zdjęciu wspomniany w poprzednim wpisie lizboński dworzec Rossio. Pociągi do Sintry odjeżdżają z drugiego piętra.

…ale samo miasto rozpościerało się na kilku poziomach. Najwyżej znajdowały się fortece i rezydencje królewskie, nieco niżej pałace chcących znajdować się w pobliżu władz, a najniżej samo miasto.

Choć nie jest to do końca prawda – już od czasów Maurów, gdy na górze znajdowała się forteca, pałac usytuowany był u podnóża wzgórza. Aczkolwiek obecną formę zawdzięcza przebudowom w XV-XVI w.

Po drodze można przyglądać się architekturze arystokracji sytuującej się pomiędzy mieszczanami a władcami, czyli na zboczu.

…czy spoglądać w dół na dworzec, z którego wyruszyliśmy turystycznym spacerem niecałą godzinę wcześniej.

Widok rozsianych po okolicy, zdecydowanie post-średniowiecznych pałaców przypomina jednak, że zamek Maurów nie jest jedyną imponującą budowlą w okolicy.

Ale gdy spojrzy się na wszystkie naraz… Faktycznie! Toż to Pałac Pena. Romantyczny konglomerat różnorakich stylów, który zastąpił konwent wybudowany w miejscu średniowiecznej kaplicy.

Decyzja o zastąpieniu konwentu królewską rezydencją była tym łatwiejsza, że ten pierwszy wpierw trafił piorun, a następnie zdruzgotało trzęsienie ziemi. (O dziwo, nie utonął w bagnie.)