// Dzik i króliki | Włóczykije.eu

Dzik i króliki

Wpis z 28 lipca 2011, wstawiony przez

Jak wiadomo nie od dziś, rower stanowi optymalny moduł podróżniczy.  Korzystając ze zdobyczy tego misterium maszynerii, masowo (czyli w dwójosób) najechaliśmy Mokotów. A konkretnie Królikarnię.

Pierwej jednak należało zajrzeć do jednego z najbardziej przyjaznych, dobrze zaopatrzonych i najbardziej konkurencyjnych cenowo centrów handlowych w Warszawie, czyli ursynowskiego bazarku Na Dołku. (Dla nieobeznanych z warszawską mapą handlową – ul. Płaskowickiej przy al. KEN;  warto korzystać, póki jeszcze nie zbudowali tam autostrady.)

Kolejni klienci dołączają do kolejki bez końca.

Zaopatrzywszy się w pyszną żywność, piękne ubrania i lśniące nowe szprychy, wyruszyliśmy na podbój północy. Cel tym razem nie był oczywisty, jednak dzięki możliwości czytania na rowerze, za pomocą przewodnika ustaliliśmy, że udamy się na polowanie. Dziczyzna od dawna nie gościła na naszym stole, a monarchia w naszym kraju, spokojnie można było zatem udać się szukać dzika, a jeśli to by się nie powiodło, przynajmniej kilku kęsów królika.

 Najstosowniejszym miejscem w takim wypadku była oczywiście Królikarnia, gdzie już od Sasa króliki skakały do lasa. A od Poniatowskiego Merlini budował parafrazy klasycystycznych pałaców – np. poniższy kwadrat miał naśladować Villa Rotonda.

Zdjęcie dynamiczno-klasycystyczne

Ale nie efekty prac architektów były celem naszej podróży, a wyniki wysiłków włochatych wytworów natury. Wygryziona co do źdźbła trawa na pierwszym planie sugerowała, że jesteśmy blisko celu. Niestety, już przed nami zjawiła się tu konkurencja…

Parking wielopoziomowy "Pod Drzewami" (drugi poziom po drugiej stronie ogrodzenia)

 Co więcej, pozostawione środki lokomocji świadczyły, że byli tu nie tylko inni polujący naszego pokroju, lecz również minimiśyliwi, mogący niemalże nurkować w norach gryzoni. Ale i to nie było najgorsze…

Pojazd porzucony w pośpiechu podczas polowania

…po krainie siedemnastowiecznych łowów najwyraźniej grasował mag bądź czarownica na miarę królowej Narnii (przynajmniej przed przybyciem pretendenta z grzywą).   Jak widać bowiem, nie tylko ławkowydry skamieniały, jak ten gatunek miewa w zwyczaju, lecz również mała sarna obróciła się w kamień. W pierwszej chwili sądziliśmy, że po prostu zapatrzyła się na wystawę rzeźb w parku, jednak bardziej szczegółowa obserwacja dowiodła, że nie zostało z niej nic poza głazem. Choć oczywiście, mogła skończyć gorzej…

Niektórzy nie lubią nadmiaru ruchu

 …tak jak ten biedny bawół , wpierw zahipnotyzowany, a następnie przekształcony w komiczną kamienną kreację… Ale dawaliśmy się odwieść od celu naszej podróży. Żadnego z tych głazotworów nie dało się przecież zjeść, a równocześnie nie było wśród nich ani dzika, ani królika. Czyżby cała zwierzyna łowna została już pochłonięta, bądź pierzchła gdzie orzechy arachidowe rosną? Czyżby wyczuła nadciągające niebezpieczeństwo? Rozejrzeliśmy się powoli…

Co może kryć się w tej chacie?

Jednak nic nie zdawało się wskazywać na zatrważające zagrożenie. Szereg bezcielesnych (i twardogłowych) strażników w tle nadal czuwał nad wszystkim, a ludzie paśli się na trawniku, jakby nigdy nic. Co prawda jeden z nich również skamieniał, jednak większość zdawała się wciąż być względnie elastyczna. Ba, nawet drzewa wydawały się w miarę spokojne.

Ent-liczek, pent-liczek...

 Pozostawało jeszcze wychylić się zza krzaków i upewnić się, czy przez miasto nie nadciągają wrogie siły. Jednak poza pracami postępującymi pełną parą nad Świątynią Opatrzności, nie dostrzegliśmy nic niepokojącego.

Nie żeby prace nad świątynią były niepokojące. Po prostu je dostrzegliśmy.

Zdawało się, że niebezpieczeństwo, jeżeli takowe istniało, przeminęło, gdy poza delikatnym szumem wiatru i łagodnym łoskotem warszawskich dróg usłyszeliśmy skryty szelest dobiegający nie z oddali, nie z góry, a gdzieś od spodu… Okazało się, że niedobitki z Bitwy Nadarzyńskiej 2011 r dotarły aż tutaj!

Kominy trzymają się dzielnie.

Wstrzymując oddech, trzeba było zrobić krok do tyłu. Potem drugi, trzeci… Szczęśliwym zbiegiem Fortuny, udało się nam zbiec nim zostaliśmy pojmani. Zwykle rącze pnącze było zmęczone po wspinaczce po złączach pomiędzy kamieniami, z których skonstruowany był mur. W biegu wskoczyliśmy na bibicykl i pędem popedałowaliśmy na północ. Po drodze zobaczyliśmy, czemu nie udało się nam upolować dzika. Również padł ofiarą tajemniczego skamienienia – być może  i on zamarł w oczekiwaniu na koniec dzisiejszego wpisu…

Dzik znikł... Ale ostatecznie się odnalazł.

Podziel się z innymi:
  • Print
  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

stat4u