Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, nasz lipcowy pobyt w Utrechcie nie zbiegł się z niedoborem dyżurnych ruchu, który sparaliżował ruch pociągów w połowie Holandii wkrótce po naszym wyjeździe. Niemniej, chwilami zastanawialiśmy się, czy nie warto byłoby pobyć w dawnym największym mieście Holandii nieco dłużej niż jeden dzień. Wpierw jednak, nawet by dostać się tam na parę godzin, trzeba było wygrzebać się spod amsterdamskich kotów, co wcale nie było takie łatwe…

W końcu jednak się zebraliśmy, mijając po drodze bardziej pracowitych robotników remontowych (remontników?), którzy już ustawili windę zewnętrzna, umożliwiającą wygodniejszy dostęp do wyższych pięter niż stromymi i wąskimi schodami. (Wcześniejsza wersja tego rozwiązania, widoczna na górze zdjęcia, polega na hakach zamocowanych na szczycie fasad budynków, umożliwiających wciąganie materiałów i mebli na linie).

Postanowiliśmy pojechać pociągiem. W drodze na stację nie korzystaliśmy jednak z innowacji, choćby rowerów kolejowych. Wybraliśmy spacer do Amsterdam RAI. (Po prawej widać przeszklony piętrowy parking rowerowy).

Nie zdecydowaliśmy się na leniwą podróż kanałami, jako że pochłonęłąby ona znacznie większą część dnia.

Opcja konna wyszła zaś nieco z mody, choć raptem 1300 lat temu była całkiem popularna, jak widać na przykładzie Willibrorda, misjonarza szerzącego chrześcijaństwo w Niderlandach i pierwszego biskupa Utrechtu.

Była też opcja bycia dowiezionym rowerem, ale pozbawiona malowniczych widoków, pozostaliśmy więc przy usadowieniu naszych pup w pociągu.

Okazało się to być słuszną decyzją, bowiem niektórzy wysiadują godzinami, głowiąc się nad wyborem optymalnego środka transportu, co ilustruje ta utrechcka rzeźba walijskiego autora (choć podobno ma ona swoje wcielenia również w innych miastach). Choć przynajmniej jedna kwestia nie pozostawiała wątpliwości, samochodem do ścisłego centrum Utrechtu nie miało sensu się udawać.

…a spływ dmuchanym kajakiem ostatnim razem (na pograniczu czesko-austriacko-słowackim – por. wpis „W trójkącie dyjskim”) skończył się srogą spalenizną, więc woleliśmy nie ryzykować.

Nasz bilet był ważny na dowolne pociągi w relacji Amsterdam-Utrecht, ale i tak mieliśmy okazję poobserwować inne konfiguracje składów przejeżdżające przez stację.

Oczywiście można było podskoczyć rowerami na długoterminowym najmie, które mieliśmy do dyspozycji. Wyglądały bardzo podobnie do tych na zdjęciu i też miały po jednym biegu, ale w płaskich Niderlandach nie sprawiało to większego kłopotu.

Na szczęście ominęły nas tłoki związane z godzinami szczytu, jak te widoczne na zdjęciu już w Utrechcie.

…ale szeregi rowerów zaparkowanych przy sąsiedniej ulicy, przekształconej w parking rowerowy, świadczyły, że jest tu ciasno.

Teoretycznie można było celować w jeden z innych krytych parkingów rowerowych, ale ostatecznie uznaliśmy, że skupimy się na uważnym zwiedzaniu miasta pieszo, bez tracenia czasu na parkowanie.

Nie, z bliska wygląda bardziej na ciśnieniową. Jest jednak zlokalizowana w środku dzielnicy mieszkalnej…

…i faktycznie obecnie pełni funkcję mieszkalną. Niewątpliwą zaletą jest, że mieszkańcy mogą zaparkować tuż przy drzwaich.

Z roweru można by też nie zauważyć dolnego poziomu niektórych kamienic, dostępnego tylko bezpośrednio z wody…

My jednak skorzystaliśmy z tego pierwszego rodzaju przybytku. Pizza (oczywiście u Włocha, podobnie jak wszystkie punktu z lodami włoskimi w Czechach) była niczego sobie, widoki również.

Obejrzeliśmy klasyczne kamienice (choć tych jest mniej niż w Amsterdamie, który właśnie w XVII wieku stał się głównym miastem Holandii)…

Podobnie zdarzają się (prawie) wolnostojące budynki uniwersyteckie, jak ta reprezentacyjna budowla unfudowana pod koniec XIX w. przez lokalnego patriotę na głównym placu miasta – placu Katedralnym.

Dominuje jednak gęsta zabudowa, do której należy widoczna w tle czternastowieczna, ponadstumetrowa wieża katedry (w remoncie), przylegająca do sąsiedniej kamienicy. (Widoczna na zdjęciu roślinność ilustruje przy okazji panujące tu warunki klimatyczne).

Co ciekawe, znaczną część otwartej przestrzeni plac Katedralny zawdzięcza… zawaleniu się nawy głównej Katedry św. Marcina podczas burzy w XVII wieku. Obecnie między transptem a wieżą katedry, w miejscu dawnej nawy głównej stoi tylko pomnik upamiętnijący lokalny ruch oporu podczas drugiej wojny światowej – organizowany głównie przez kobiety.

Główna instalacja artystyczna wewnątrz samej katedry również przywodzi na myśl czynności wykonywane zazwyczaj przez kobiety.

Z drugiej strony, wisząca odzież jest równie biała jak pozostałości po twarzach na jednym z ołtarzy, strąconych przez protestanckich ikonoklastów w drugiej połowie XVI w.

Na szczęście bardziej abstrakcyjne formy dekoracji przetrwały od średniowiecza: choćby zwieńczenia łuków w obejściu ogródka na zapleczu katedry…

Trzeba więc było zacząć się zastanawiać, czym wrócić do Amsterdamu. Czy rowerami po ulicach, na środku których rosną drzewa…

…czy pontonem, czy może jeszcze innym środkiem transportu. Jako że takie rozważania potrafią trwać, nie było nam dane zwiedzić dalszych części Utrechtu. Polecamy więc zagospodarować na zwiedzanie miasta nieco więcej czasu, przynajmniej próbując wygrzebać się spod kotów z samego rana, tak by móc wcześniej wyruszyć w podróż.