Świąteczna pogoda zachęca do spacerów. Wczorajsza była na tyle przyjemna (słonecznie, ale w szortach i podkoszulku jeszcze nie za gorąco), że przeszedłem się ze Starej Ochoty na Nowy Natolin. Znaczny wycinek tej pierwszej zajęty jest przez Filtry Warszawskie, znane przede wszystkim z okresowych wycieczek umożliwiających podziwianie podziemnych widoków…
…i choć te niewątpliwie są imponujące, dużo uroków kryje też to, co widoczne na powierzchni. Na pierwszy rzut oka Filtry mogą wydawać się zniechęcające. Niezależnie od tego, od której strony podejdziemy, wszędzie wita nas już nie tylko mur i pręty, lecz od kilku rat również drut kolczasty.
Jednak za kratami można wypatrzeć wiele ciekawych rzeczy. Nie tylko płachty trawy przykrywające podziemne przyrządy i nie tylko wieżę ciśnieniową konkurującą z Millennium Plaza. (Nb. podejrzewam, że przy odrobinie upartości można by tu dociec, skąd się bierze woda sodowa… i nie tylko!)
Wieża ciśnieniowa po lewej jest częścią kompleksu znajdującego się u zwieńczenia ulicy Lindleya biegnącej wzdłuż placu Sokratesa. A konkretniej, Sokratesa Starynkiewicza – rosyjskiego generała p.o. prezydenta Warszawy pod koniec XIX w. – który zlecił budowę Filtrów angielskiemu architektowi europejskiej sławy, Williamowi Lindleyowi. Prace nadzorował syn tego drugiego, dzięki zbieżności nie tylko nazwisk ale i imion, również uhonorowany ulicą prowadzącą do bramy głównej kompleksu.
Zarówno dziewiętnastowieczne budownictwo, jak i uruchomione kilka miesięcy temu stacje ozonowania wybudowane zostały z czerwonej, odpornej na wilgoć cegły. Przy odrobinie wyobraźni, można uznać niektóre budowle za steampunkowe schrony przeciwatomowe.
Za to nie do pomylenia są urokliwe kępki kantów, o które Filtry wzbogaciły się w latach siedemdziesiątych. Wśród wyrastających z trawy barwnych narośli, przypominają raczej bladożółty lak pachnący niż ceglaste żyrafy, które dominują na lindleyowskich łąkach. Warto też zwrócić uwagę na wyrastające gdzieniegdzie badyle nawiązujące rozdwojonymi zwieńczeniami do herbu ojczyzny Sokratesa (tj. Starynkiewicza).
W bardziej zaniedbanych częściach ogródka wśród betonowych badyli chyłkiem chowają się choinki.
Trudno się dziwić ich próbom założenia tu lasu – któż by nie chciał rosnąć na czystej wodzie… Choć oczywiście, jak we wszystkim, należy znać umiar. Gdy w lutym pękła nowozamontowana rura o średnicy 100cm, przez co szeroki na kilkanaście metrów i długi na kilkadziesiąt odcinek Koszykowej zamienił się jezioro wysokomiejskie, najwyraźniej zabrakło chętnych by wypić tyle świeżej wody. Może jednak była to jedynie kwestia pory roku.
Teraz, gdy wszystko tryska wiosną, miasto przeobraża się nie tylko wskutek mniej lub bardziej udanych inwestycji, ale też nabiera kolorów – przede wszystkim różnych odcieni zieleni.