To miał być spokojny, relaksujący wyjazd. Leniwe poranki, szwajcarski ser na śniadanie, szwajcarska czekolada na deser… Niespieszne spacery (bez szwajcarskiego zegarka na ręku) pośród średniowiecznych uliczek. Bazylea wydawała się być miastem idealnym, by spędzić tu ostatnie dni starego roku i pierwsze dni nowego.
-
-
Miasto już z oddali robiło przyjazne wrażenie.
-
-
Oba brzegi Renu zdawały się czekać na turystów.
-
-
Stare kamienice wręcz zachęcały, by obejrzeć je z bliska.
-
-
Mury miejskie błyszczały w słońcu.
-
-
Bramy stały otworem. Weszliśmy więc ochoczo.
-
-
Nie wiedzieliśmy jeszcze, że ściany mają nie tylko uszy, ale i oczy…
-
-
Beztrosko udaliśmy się na starówkę…
-
-
przebiliśmy się przez sznur nadjeżdżających ze wszech stron tramwajów i…
-
-
jak każdy porządny turysta, odwiedziliśmy ratusz.
-
-
Intuicja podpowiadała, że coś jest nie tak. Że ktoś uparcie nam się przygląda.
-
-
Szybko jednak uznaliśmy, że to tylko postaci na licznych freskach zdobiących ratuszowe ściany.
-
-
Świąteczna atmosfera uśpiła naszą czujność. Nie na długo jednak!
-
-
W końcu na naszej drodze pojawił się on. Bazyliszek. Nie będziemy udawać chojraków. Przestraszyliśmy się. A jakże.
-
-
Czmychnęliśmy czym prędzej, by skryć się pośród jednej z wielu uliczek.
-
-
W końcu udaliśmy się do dzielnicy ambasad, licząc na dyplomatyczne załatwienie sprawy.
-
-
Zasugerowano nam, by poruszać się po mieście transportem zbiorowym. Nawet w tramwaju nie można było jednak czuć się bezpiecznie. Potwór patrzył na nas skądś z góry.
-
-
Żeby mieć lepszy widok, cwaniaczek zamontował sobie niezłe oświetlenie.
-
-
Już po chwili znów pojawił się na naszej drodze. Tym razem przystąpił do ataku.
-
-
Obleciała nas trwoga, a jak trwoga, to do Boga… Katedra wydawała się niezłym miejscem, by się schronić przed maszkarą.
-
-
Może jednak nie tak znowu dobrym… Bazyli miał tu swoich pomocników.
-
-
Sam Bazyli też pojawił się w okolicy, choć skrył się dla niepoznaki.
-
-
Tu potrzebne były zbiorowe wysiłki, by pozbyć się potwora. Ochotników do walki z bazyliszkiem nie brakowało. Chłopcy dzielni, choć nie młodzi, masowo ruszyli do ataku.
-
-
Pod wieczór miasto było oswobodzone.
-
-
Wyszliśmy bezpiecznie na ulice. Bazyli napędził nam jednak stracha.
-
-
Postanowiliśmy nie ryzykować i następnego dnia udaliśmy się pieszo do Francji, licząc, że całkiem uwolnimy się od licha.
-
-
Francuskie miasteczko Saint-Louis wydawało się dziwnie senne i opuszczone.
-
-
Co ciekawe, padał tu śnieg, którego na próżno było szukać w Szwajcarii.
-
-
I wtedy go zobaczyliśmy. Groźnego Bazyliszka.
-
-
Zaanektował cały plac.
-
-
Nie pozostało nic innego, jak wziąć nogi za pas… Z Francji też trzeba było uciekać.
-
-
Wbiegliśmy pędem na most prowadzący do Niemiec.
-
-
Wpadliśmy do tutejszego centrum handlowego słynącego ze zdecydowanie niższych niż w Szwajcarii cen…
-
-
… i zgubiliśmy się w tłumie.
-
-
A potem, przez nikogo niezauważeni, wróciliśmy do Bazylei.
-
-
Tym razem jednak znaleźliśmy sobie obrońców. Waleczną Mimi…
-
-
i jeszcze bardziej walecznego Luckiego. Z nim nie zaatakuje nas już żaden Bazyliszek!