// O górskiej z GOPR-em przygodzie | Włóczykije.eu

O górskiej z GOPR-em przygodzie

Wpis z 11 września 2011, wstawiony przez

Pomimo że wakacje już się skończyły, my nie dajemy się jesieni i nadal wspominamy nasze bieszczadzkie przygody. I choć dziś z niektórych wydarzeń śmiejemy się do łez,  musicie wiedzieć, że nie zawsze było nam wesoło… Zdarzały się  momenty, w których zawodziła nas zwierzęca kreatywność… Ale tak to już z nami bywa, że  lubimy czasem chojrakować.

Na niebieskim szlaku

Pewnego sierpniowego przedpołudnia, zachęceni słoneczną, bezchmurną pogodą i wcześniejszymi sukcesami (w zaledwie 3 minuty złapaliśmy stopa z Nowego Łupkowa do Cisnej), postanowiliśmy przemierzyć pieszo niebieski szlak  na odcinku Balnica – Stryb – Roztoki Górne biegnący wzdłuż polsko-słowackiej granicy. Wycieczka (szacowana przez PTK na 5 h) nie wydawała się nam trudna, zwłaszcza, że do Balnicy mieliśmy podjechać z pobliskiego Majdanu kursującą raz dziennie kolejką wąskotorową.

Kolejką z Przysłupa do Balnicy

Trasa wiodąca przez łąki i las była naprawdę malownicza. I gdyby nie fakt, że udało się nam kupić bilety dopiero na dodatkowy kurs kolejki o godz. 13.30, prawdopodobnie wszystko odbyłoby się zgodnie z naszym planem.

Pnie się pod górę lokomotywa

Zadowoleni z siebie, wysiedliśmy w Balnicy i żeby nie tracić cennego czasu (dobiegała godz. 14), od razu ruszyliśmy w drogę. Jako że po obfitych deszczach ścieżki były wyjątkowo błotniste, wynaleźliśmy sobie dwa solidne kije, na których (nota bene) opieraliśmy się przez wszystkie dni naszego pobytu w Bieszczadach.

Kije - nieodłączne towarzysze naszych wędrówek

Szło się całkiem przyjemnie, zwłaszcza, że dookoła nie brakowało pięknych widoków. Coś się jednak nie zgadzało… Po dokładnym przeanalizowaniu mapy, doszliśmy do wniosku, że powinniśmy byli iść w zupełnie inną stronę… Tak! To się zdarza nawet nam – Włóczykijom! Nie daliśmy jednak za wygraną. Pomimo kwaśnych min, wróciliśmy do punktu wyjścia i postanowiliśmy jakby nigdy nic pokonać całą trasę.

 Tym razem nie było już jednak tak łatwo. Musieliśmy przebyć wiele mostków, strumyków i błotnistych zejść. Co gorsza na szlaku nie było dodatkowych oznaczeń, które pozwoliłyby nam zorientować się, jak daleko jest jeszcze do celu. Po czterech godzinach wyczerpującej drogi przed siebie zaczęliśmy czuć zmęczenie. Na domiar złego w pewnym momencie złapał nas deszcz, a po nim gęsta mgła.

Czy tędy droga?????

Zawsze wydawało mi się, że jestem dość odważnym zwierzakiem, ale tym razem zaczęłam się naprawdę bać. Szliśmy już ponad 6 godz, a ciągle nie było widać końca drogi. Co gorsza zaczęło się ściemniać. W końcu ok 21.00 nie było już widać absolutnie nic…. Pewnie zastanawiacie się teraz, dlaczego nie włączyliśmy latarek. Dobra myśl, jednak nam – kreatywnym i doświadczonym piechurom –  zabranie ich w ogóle nie przyszło do głowy… Cóż było robić… Maciek próbował zachować zimną krew i iść powoli przed siebie. O swojej reakcji nawet nie wspomnę….

Widzieliśmy dwie możliwości. Albo przeszliśmy już zejście do przełęczy, albo było ono dopiero przed nami… Ale jak się o tym w tych ciemnościach przekonać? I wtedy wpadliśmy na pomysł, żeby zadzwonić po GOPR! Nie będę opowiadała szczegółów… Po długich ustaleniach telefonicznych, sympatyczni Panowie Goprowcy przyjechali po nas na przełęcz… Ratownicy (osobników było trzech) mieli wielką nadzieję wyjść po nas wysoko w góry, jednak my, oświetlając sobie drogę telefonem komórkowych, zeszliśmy jakimś cudem do przełęczy. Jak możecie się domyślać, było nam trochę wstyd. Zwłaszcza, że rozbawieni Goprowcy postanowili odwieźć nas pod same drzwi naszego pensjonatu…

Podziel się z innymi:
  • Print
  • Facebook
  • Twitter
  • Wykop

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

stat4u