Jako że jesteśmy zwierzaki kulturalne, postanowiliśmy wybrać się do opery. Po krótkim (a nerwowym) przeglądzie garderoby (bo podobno nie we wszystkim do opery iść wypada), zakupiliśmy bilety na „Madame Butterfly”. Pomimo że ceny w Teatrze Wielkim do najniższych nie należą, okazało się, że osobników głodnych wysokiej sztuki w stolicy nie brakuje. Bilety trzeba rezerwować nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Mimo to opłacało się czekać!
„Madame Butterfly” to opowieść o nieszczęśliwej miłości japońskiej gejszy do amerykańskiego pułkownika. Fascynacja, szybki ślub, porzucenie i w końcu rytualna śmierć. Historia stara jak świat! Obawialiśmy się, że już po pierwszym akcie będziemy ziewać (spektakl trwa ponad 3 godziny), a jednak widowisko okazało się poruszające i artystycznie ciekawe. Szczególnie zachwyciła nas scenografia Borisa Kudlički, któremu udało się, przy wykorzystaniu prostych środków, stworzyć na scenie świat pełen nastrojowości i magii. Falujące w blasku księżyca morze, znikające cienie i feria kolorów – to naprawdę warto zobaczyć.
Wyszliśmy zadowoleni.