Historyczne centrum holenderskiej stolicy rozrastało się nie tylko w głąb lądu, lecz również w głąb morza. Kolejne kanały, śluzy i tysiące pali pozwalały miastu rozwijać się na północ. Siedemnasto- i osiemnastowieczna niderlandzka myśl urbanistyczna była co najmniej równie efektywna co współczesna praktyka polska (i zdecydowanie bardziej efektowna).
Choć kanały i szpalery drzew przyczyniają się do stworzenia przyjaznej przestrzeni miejskiej, chwilami można poczuć się nieco przytłoczonym nieprzerwanymi ciągami urokliwych fasad zwieńczonych spływami wolutowymi wąskich domów.
(Zwłaszcza gdy otwierają luki armatnie i szykują się do ostrzału.)
Nieliczne (i w większości nieczynne jako miejsca kultu) kościoły tylko gdzieniegdzie wyłaniają się zza budynków.
Oczywiście widoczne są też otwarte przestrzenie, przygotowane wręcz jako pogodne punkty przechadzek i spotkań…
…między innymi poprzez zastępowanie archaicznych generatorów korków, hałasu i stresu, zwanych też wielopasmowymi ulicami i wielopoziomowymi skrzyżowaniami…
…architekturą przestrzenną bardziej dopasowaną do tkanki miejskiej (tuż obok placu widocznego na tym i poprzednim zdjęciu znajduje się siedziba amsterdamskiego biura planowania przestrzennego)…
…lecz same budynki mogą sprawiać wrażenie nieco ściśniętych, bądź wręcz klaustrofobicznych.
Nic bardziej mylnego! Przynajmniej w przypadku co bardziej reprezentacyjnych domostw, po wejściu do środka można się przekonać o przestronności wnętrz.
Pola widzenia nie ograniczają nawet sufity. A nasza mobilność po mieście była w dużej mierze nieograniczona dzięki posiadaniu (i odnajdywaniu w przypadku zgubienia) kart I Amsterdam dającej wstęp do większości obiektów muzealnych i wystawienniczych w mieście (jak też darmowych krokietów i kaw, ale o tym innym razem – póki co spójrzmy raz jeszcze w górę…).
Również widoki w dół bywają imponujące, tak jak w przypadku kamienicy służącej obecnie za muzeum biblijne.
I choć niektóre widoki z okien mogą sugerować, że wrażenie ciasnoty było uzasadnione…
…w rzeczywistości między rzędami budynków skryte są przestronne ogrody. Jest to możliwe dzięki świadomej planistyce miejskiej, zgodnie z którą zamiast trzech równoległych rzędów budynków otaczano kamienicami prostokątną otwartą przestrzeń przeznaczoną na zieleń prywatną. Mieliśmy szczęście trafić na dzień otwarty śródmiejskich ogrodów (bo trudno je nazwać ogródkami) i kamienicznych willi. Rezydencje przyciągały tłumy, nie tylko turystów, lecz również samych Holendrów.
Niestety odwiedzającym nie dozwolone było odpoczywanie w miejscach ewidentnie do tego przez projektantów przeznaczonych. A budujący przed stuleciami domy potrafili pomyśleć o różnych wygodach.
(Zresztą z pewnością mogli przy tym liczyć na pomoc doświadczonych budowlańców, których obrazkowe podpisy można wciąż spotkać w różnych częściach miasta.)
Najbardziej przewidujący inwestorzy w trakcie boomów mieszkaniowych następujących po tworzeniu kolejnych partii lądu wykupywali nie tylko sąsiednie działki (by móc wybudować przestronny dom, ew. o dwóch fasadach), lecz również te naprzeciwległe, aby móc połączyć ogrody i znaleźć miejsce na stajnię i mieszkania dla służby, ew. dla młodszego pokolenia.
Poza wozami zimą na podróże po mieście przydawały się również alternatywne formy transportu.
Jednak spacery po ogródkach częściej były utrudniane (urozmaicane) niż ułatwiane, np. poprzez aranżacje żywopłotów i kwiatów podkreślających architekturę domu.
Bądź podziwiać architekturę krajobrazy z samego domostwa.
Ogrody stwarzają zresztą okazję na chwilę spoczynku nie tylko dla ludzi. Warto z niej skorzystać zwłaszcza w upalne dni lata.