Jeszcze przed wyruszeniem na południowy okcydent, letnie (a chwilami gorące) rowery zabraliśmy na północny orient…
…czyli na wschód.
Jako że motywem przewodnim podróży było odkrycie Etapów 3-4 Trasy Rowerowej Polski Egzotycznej, odcinek z bliskiego wschodu na środkowy wschód pokonaliśmy z rowerami, a nie na rowerach. Na Warszawie Centralnej skorzystaliśmy z wind i mieliśmy szczęście trafić na jeden z niewielu składów zespolonych PKP Intercity, pierwotnie zakupionych dla PKP Przewozy Regionalne do obsługi trasy Warszawa-Łódź, dzięki czemu uniknęliśmy konieczności wciskania się z rowerami po schodach również do pociągu.
W Siedlcach czekał na nas szynobus do Hajnówki. Podróżnych było sporo, ale wszyscy się zmieścili; ci rowerowi również.
Jako że stacja kolejowa Białowieża Towarowa jest obecnie restauracją, a stacja Białowieża Pałac zarośniętym peronem na suchego przestworzu oceanu, na którym póki co żaden pociąg nie nurza się w zieloności, odcinek Hajnówka-Białowieża mogliśmy już pokonać na rowerach. Ruch na drodze wojewódzkiej był niewielki, więc możliwe, że usłyszelibyśmy kędy się motyl kołysa na trawie, lecz spieszno nam było do puszczańskiego dworu. Wszak nie wypada nie odwiedzić króla puszczy, a wskazane jest też zapoznanie się z jego świtą.
Wystrojeni odświętnie odźwierni stali na baczność u wrót Pokazowego Rezerwatu u stóp Białej Wieży.
Służba zdała się mieć chwilę przerwy na wąchanie kwiatków.
Zaś niewinne dziewice skromnie chowały się w możliwie ustronnych i parzących zakątkach pośród pokrzyw.
Ich rodzice dumali w tym czasie nad najlepszym kandydatem do zamążpójścia.
Nieślubne dziecko króla z przedstawicielką niższych klas, Żubroń, raczej nie było brane na poważnie pod uwagę.
Za to złota żubrza młodzież zdawała się nie wyrażać większego zainteresowania.
Rodzina królewska była stosownie zblazowana, co sugerowało iż najwyższy czas opuścić puszczę, a przynajmniej ten jej zakątek.
Udaliśmy się zatem do Białej Wieży. Na zdjęciu widać najbardziej okazały element zespołu pałacowo-parkowego.
Nie zagościliśmy w nim jednak długo, jako że dzień był jeszcze długi, a dziwnym zbiegiem okoliczności nie doświadczyliśmy ani w Pokazowym Rezerwacie ani w Białej Wieży gościnności, którą moglibyśmy się posilić. Trzeba była zatem ruszyć w dalszą podróż…
…i uzupełnić nadwątlone siły. Miejsce mocy zdawało się być ku temu wyjątkowo stosowną lokalizacją, jednak i tu pomimo pozytywnych prądów, żywności zbrakło.
Popędziliśmy zatem ile sił w pedałach, śledząc ślady cywilizacji w nadziei odnalezienia gościnnego dworu, oberży, a przynajmniej szynku.
Ślady te były chwilami nieco powyginane, wyposażenie okolicy wyraźnie wskazywało jednak, że jest to istotna trasa piesza. Znaki i tablice zachęcały do przystanięcia na torach i wsłuchania się w ewentualny szum nadjeżdżającego żelazowozu.
Zieleń otaczała nas ze wszystkich stron, pokrywając również nieprzeniknione – dosłownie – głębie wody.
Po bliżej nieokreślonej i nie całkiem świadomej wędrówce, idąc za odgłosami niewidocznego pociągu, odnaleźliśmy sławetny peron 13 i 1/2, na którym Henryk Garncarz sprzedawał swe wyroby dopóki nie utracił rynku na rzecz masowo produkowanych naczyń z powłoką teflonową. I tu zatem nie sposób było dziś znaleźć przyzwoitego posiłku, ani nawet oprzyrządowania do jego przygotowania.
Trzeba było się wrócić i zastanowić, kędy zmierzać, by odnaleźć się między niebem a zielem.
Nic nie było widać pomiędzy bielą chmur a chmarą bali na horyzoncie, tymczasem dzień późnił się coraz bardziej. Czuć jednak było delikatny aromat unoszący się nad ogrodzeniem udekorowanym w kolorze królewskiej krwi. Czyżby…?
A jakże! Oficjalna oficyna królewskiego dworu, z okazałym herbem przy wejściu! Elegancka historyczna zabudowa wyposażona została w ilustracje smakołyków, jakie czekały na gości w środku. Przed jednoosobową ławą zewnętrzną przysnął, najwyraźniej wyczekujący gości od dawna, służący.
Odnaleźliśmy cel naszej podróży. Godziny pozostałe do nocy upłynęły w oka mgnieniu a niebo przywdziało czerwone szaty, by dać znać, że choć dzień się postarzał, to noc jeszcze młoda…