Zdążyła już nadejść wiosna, a my nie zdążyliśmy nawet napisać o zimie… Tuż po świętach nadarzyła się nam okazja, żeby poćwiczyć niemiecki w Austrii – w Innsbrucku. Aby efektywnie wykorzystać czas (i pieniądze) postanowiliśmy wcześniej odwiedzić stolicę Bawarii – Monachium.
Gdy wyruszaliśmy (27.12) w Polsce trwała w najlepsze wiosna.
Nie muszę chyba tłumaczyć, że na miejsce dotarliśmy pociągami. Z okazji świąt zakupiliśmy sobie bilety na 1. klasę.
W Berlinie zrobiliśmy krótki postój kanapkowo-kawowy, by przesiąść się na IC do Monachium.
Akurat mieliśmy chwilkę, by obejrzeć makietę dworca.
Bawaria nie przywitała nas zbyt serdecznie. Co prawda Bawarczycy zdjęli czapki z głów, a nawet próbowali się kłaniać, ale z góry ktoś spuścił litry wody.
Wyraźnie zgromadziły się nad nami czarne chmury.
W zasadzie nie było się gdzie schować. Gdy na chwilę przestało siąpić z nieba, woda trysnęła z boku.
Tutejsze żyjątka miejskie też nie były do nas dobrze usposobione.
Cóż było zatem robić? Maciek miał pomysł, by zwiedzać Monachium na rowerach, ale udało mi się wyperswadować mu ten pomysł i ostatecznie zwiedzaliśmy miasto na piechotę.
Głównymi punktami naszych postojów były… barokowe kościoły, których w Monachium nie brakuje…
I w których jest ciepło. Jeśli jest się zmarźniętym i wilgotnym od deszczu, najlepiej stanąć sobie na kracie-wywietrzniku, skąd leci ciepłe powietrze.
Po zwiedzeniu kilkunastu kościołów wybraliśmy się do Starej Pinakoteki będącą prawdziwą gratką dla miłośników Rembrandta i Rubensa. Polecamy ten adres.
Na koniec dnia trafiliśmy do najbardziej popularnego w Monachium browaru i piwiarni dworskiej – Hofbräuhaus am Platzl. Podobno pijał tu Hitler.
Po wielu godzinach łazikowania w śniego-deszczu czekała na nas jednak nagroda. Nie ma jak zasnąć w CIEPŁYM I SUCHYM łóżku, a właściwie łożu.
Nie uwierzycie, ale następnego dnia miasto się na nas odobraziło. Zaświeciło słońce. Monachijska starówka dała się nam poznać w zupełnie innym świetle.
Teraz to ja mogłam łazić.
Oczywiście najpierw należało się posilić pożywnym bawarskim śniadankiem.
Widocznie nie wszystkim jednak śniadanie smakowało…
W ogóle po sobotniej nocy mieszkańcy Monachium wydawali się nieco skacowani…
My w każdym razie cieszyliśmy się zimą i śniegiem i ruszyliśmy na podbój miasta.
Piechotą.
Minęliśmy Bramę Zwycięstwa i ruszyliśmy przed siebie.
Prościutko (no prawie) do Englisher Garten – największego monachijskiego parku.
Mimo mrozu niektórym Bawarczykom zebrało się na amory.
Innym wystarczyła jazda na rowerze…
Lub na sankach.
My zadowoliliśmy się widokiem, choć – nie powiem – jazda na tyłkach kusiła.
Podobnie jak zimna kąpiel, hehe.
Zamiast się jednak moczyć, postanowiliśmy wybrać się do miejsca pamięci.
Jak podczas każdego naszego wyjazdu, zwiedziliśmy pobliski cmentarz.
Wycieczka cmentarna była dla ducha. Potrzebowaliśmy też czegoś dla ciała, dlatego udaliśmy się na plac, na którym odbywa się święto piwa – Oktoberfest. Niestety, jako że był już Dezember, musieliśmy zadowolić się smakiem piwa w pobliskiej knajpce. Ale przynajmniej zobaczyliśmy górującą nad okolicą Mariannę.
Najedzeni, napojeni, uduchowieni i zmęczeni, udaliśmy się na dworzec, by kontynuować naszą wyprawę, o czym niebawem.