Po słonecznym i ciepłym październiku nadeszły chłody. Wczoraj, gdy czekałam na pociąg na nieosłoniętym peronie i trzęsłam się z zimna, przypomniały mi się lipcowe upały w Paryżu. Słupki rtęci pokazały wtedy 42,6 stopni Celsjusza i człowiek miał wrażenie, że trafił do piekła. Pamiętam, że będąc latem nad Sekwaną, marzyliśmy o polskiej zimie. Nie zdążyła nadejść, a ja już tęsknię za paryskimi upałami…
Lipiec w Paryżu był tak gorący, że aż trudno uwierzyć, że przybyły tu chmary turystów (w tym my). Jak przystało na tropiki, w stolicy Francji nie brakowało leżaków i parasoli, dzięki którym nieco łatwiej było przetrwać najgorętsze godziny.
W wielu miejscach (m.in. obok ratusza) rozstawiono kurtynki wodne. Staraliśmy się wybierać takie trasy spacerów, by po drodze móc się nieco orzeźwić.
W ogóle chętnie kręciliśmy się w pobliżu zbiorników wodnych. Może z obawy, że wody zabraknie? A może już sam widok wody dawał złudzenie ochłody?
Mimo że podczas naszego trzydniowego pobytu termometry pokazywały ponad 40 stopni, dzielnie maszerowaliśmy turystycznymi szlakami.
Katedra Notre Dame chyba też nie najlepiej wspomina wysokie temperatury.
Paryżanie chłodzili się, jak kto umiał. Na zdjęciu łódź mieszkalna. Od dna chłodzona wodą, od góry izolowana mini ogródkiem.
My chłodziliśmy się lodami i sokiem pomarańczowym, głównie w McDonald’sie, jednym z nielicznych miejsc, gdzie bez zarzutu działała klimatyzacja.
Przemykaliśmy paryskimi ulicami w poszukiwaniu cienia.
Portyk Panteonu wydawał się idealnym miejscem na odpoczynek.
Chyba podobnie myśleli strażnicy, których najwyraźniej ogarnęła senność.
Dobrze, że w okolicy nie było złodziejaszków, bo czujni stróże prawa też skryli się przed upałem.
Najlepszym miejscem, by zaznać cienia, był Ogród Luksemburski.
Nie brakowało tu parasoli z drzew.
I chyba nie tylko my z nich korzystaliśmy…
Dzięki wygodnym ławkom i krzesłom, spędziliśmy miło czas.
Sjesty i dobrego jedzenia nigdy dość!
Po obiedzie wyruszyliśmy na dalszą włóczęgę. Całe szczęście, że paryskie ulice ocienione są platanami.
Chłodno było także w kościołach.
Na zdjęciu widać Kościół Notre Dame de l’Assomption (Wniebowzięcia Matki Bożej) – do dziś najważniejszy kościół polskiej emigracji w Paryżu. Kościół był chętnie odwiedzany przez Adama Mickiewicza, po przyjeździe do Paryża miejsce odwiedził także Fryderyk Chopin.
Nieco już ugotowani, nie chcąc być gorsi niż chińscy turyści, resztką sił powędrowaliśmy pod wieżę Eifla.
By upamiętnić ten wyczyn, pstryknęliśmy sobie fotki w pełnym słońcu.
Dobrze, że w okolicy wieży można było kupić napoje z lodem, który wykorzystywano tu w ilościach hurtowych.
Następnego dnia zmieniliśmy strategię i postanowiliśmy zwiedzać Paryż bladym świtem, mając nadzieję, że będzie poniżej 30 stopni. Udaliśmy się na Père-Lachaise. Naszą uwagę przyciągnęły co raz liczniejsze chińskie nagrobki.
Nie brakowało też innych, równie ciekawych.
Zigurat? Czemu nie?
Arka? Też żaden problem.
Może być nawet pałac.
Będąc w Sacre Coeur, wybraliśmy się też na cmentarz Montmartre.
Co ciekawe, część nagrobków znajduje się pod wiaduktem.
Nie mogliśmy nie odwiedzić grobu wieszcza Juliana.
Jako że już około 10 słupki pokazały ponad 30 stopni, wzięliśmy nogi za pas i ruszyliśmy do centrum handlowego.
Tu długo kręciliśmy się w okolicy klimatyzatorów.
Po trzech dniach pobytu z ulgą udaliśmy się na dworzec, by pociągiem ruszyć do Londynu, gdzie, jak wiadomo, zawsze jest deszczowo i chłodno.
Upał próbował jednak pokrzyżować nam plany.
Mimo usterki i opóźnienia, udaliśmy się w dalszą drogę.