Wbrew pozorom, pomimo upływu sześciu tygodniu od ostatniego wpisu o początkach ponownej podróży po Polsce Egzotycznej, jechaliśmy na rowerach nieco krócej. Podróżowaliśmy przez półtora tygodnia, przemieszczając się z Roztocza do Suwałk i eksplorując częściowo trasę GreenVelo, a częściowo klasyczną trasę PE, przy czym nie są to wcale zbiory rozłączne.
Przejechaliśmy od mniej więcej Zamościa do tonących w mroku na górze planszy Suwałk, omijając odgięcie na Białystok (jadąc dalej prosto wzdłuż granicy). Łącznie wyszło nieco ponad 700 km.
Dziś pokrótce o pierwszych dwóch dniach podróży.
Pierwszy dzień podróży posłużył przetestowaniu rozwiązań przeciwprzemoczeniowych.
Na szczęście nie musieliśmy badać, czy Przewozy Regionalne egzekwują przepisy dyskryminujące bezrobotnych.
Na północ od Chełma warunki do jazdy były zaś już całkiem znośne.
Pogoda też się zdążyła uspokoić podczas obiadu w chełmskiej Galerii Smaku (polecamy!), gdy rowery czekały na dworcu. Ubranie a la Łazik miało więc charakter w dużej mierze prewencyjny…
…a pokrowce na obuwie mogły odpocząć, tak jak i my odpoczęliśmy w innowacyjnym dworko-spa-tartaku w Woli Uhruskiej.
Cumulonimbusów już nie doświadczyliśmy, zgodnie z zasadą NIMB, oglądaliśmy co najwyżej nieszkodliwe cumulusy.
Od drugiego dnia chronić się trzeba było już tylko przed słońcem.
Konie mogły spokojnie paść się w polu…
…a my w MOR-ach, czyli Miejscach (Samo)Obsługi Rowerzystów.
Drugiego dnia trasa wiodła w większości asfaltem, przy czym asfalt asfaltowi nierówny. Z drogi wojewódzkiej szlak GV skręcał bowiem na Sobibór.
Znaki dotyczące wybojów faktycznie nie wprowadzały w błąd.
Za to te informujące o muzeum w miejscu byłego obozu zagłady w Sobiborze, już nieco zwodziły. Na miejscu był zakaz wjazdu, odgrodzona taśmą droga, a w odległości kilkunastu metrów informacja na kartce A4 o tym, że muzeum jest zamknięte do odwołania.
Pozostało nam zatem dalsze podziwianie efektów pracy leśników…
…i drogowców…
…aż do dojazdu do drugiej drogi wojewódzkiej, bardziej ruchliwej, ale za to wyposażonej w drogę rowerową.
Tu zboczyliśmy ze szlaku, by częściowo obejść, a częściowo objechać Jezioro Białe, popularny punkt wypoczynkowy pod Włodawą.
Nad jeziorem można było spotkać poruszających się na różnorakie sposoby, zarówno takich, którzy wciąż poczuwali się do bycia pieszymi…
…jak i takich lepiej zaznajomionych z prawem o ruchu drogowym.
Zjechawszy z drogi, można było skorzystać z pływającego placu zabaw…
…lub wypłynąć częścią takowego w głąb Białego.
Odpocząwszy nad jeziorem, ruszyliśmy dalej, by pożywić się w klimatycznej Atmosfera Caffe we Włodawie. Pizzerię na piętrze znaleźliśmy podczas poprzedniej podróży po kresach; nie zawiodła nas i tym razem.
Na północ od Włodawy trasę poprowadzono wygodną wydzieloną drogą rowerową (choć ruch na sąsiedniej drodze wojewódzkiej był niewielki). Powstały nawet spontaniczne punkty wypoczynku rowerzystów, jednak nie skorzystaliśmy, mając tego dnia jeszcze nieco do przejechania.
Oficjalne MORy były nieco bardziej wystawne, umożliwiajac nie tylko przysiądnięcie, ale i schowanie się w cieniu oraz oparcie rowerów.
Pozwalały też na nadzór nad najeźdźcami, gdyby takowi się przytrafili. (Krajobraz dookoła był dość płaski, co być może nie urozmaicało widoku, ale za to zapewniało dogodne warunki jazdy.)
Upewniwszy się, że polska wieś spokojna, mogliśmy wjechać do takowej – Sławatycz. Dawne miasto było celem drugiego dnia podróży.
Niestety z powodu remontu nie mogliśmy zajrzeć do środka Cerkwi Opieki Matki Bożej, która niedawno skończyła sto lat.
Można było się za to zapoznać z lokalną tradycją stożkogłowych szpiczastobrodych.
Moja broda była póki co nieco krótsza od brodaczowej, ale na szczęście nie przeszkodziło to w znalezieniu noclegu w jednej z kwater dedykowanych podróżującym po GreenVelo. Gdy my przyjechaliśmy, właścicielka akurat wychodziła na rower.
Ciąg dalszy można znaleźć tutaj.